To jeden z tych zespołów, przy których moje serce bije szybciej. Odnoszę wrażenie, że pierwszy raz ktoś tak umiejętnie zbliżył się stylistyką i jakością do twórczości Kinga Diamonda. Zarówno tej solowej kariery jak i tej w Mercyful Fate. Niemiecki Attic z miejsca stał się gwiazdą i prawdziwą niespodzianką na heavy metalowej scenie. Debiut "The Invocation" to prawdziwa kopalnia hitów i taka heavy metalowa jazda bez trzymanki, potem drugi album "Sanctimonious", który okazał się rozbudowany i taki może nieco bardziej progresywny. Band umocnił swoją pozycję. 7 lat czekania i martwienia się o przyszłość Attic. Jednak nie poddali się i w mrocznych czeluściach majstrowali materiał na nowy album. "Return of the Witchfinder" to album nr 3 w dyskografii zespołu, potwierdzenie ich wielkości, umocnienie pozycji. Po raz kolejny nagrali album, który wbija w fotel.
Kocham takie mroczne okładki, które budzą grozę, które kryją wiele motywów i smaczków. Pełno tu szczegółów i całość jest pięknie narysowana. Prawdziwe cudo. Oczywiście brzmienie też z górnej półki i na każdy podkreśla mroczny klimat materiału i ową tajemniczość. Kawał dobrej roboty. Sami muzycy też w szczytowej formie. Nawet nowy gitarzysta Max Povver, który dołączył w 2019r wpisuje się w styl grupy. Razem z Timem Katteluhnem tworzy zgrany duet gitarowy i jest sporo energicznych riffów, wciągających melodii czy złożonych zagrywek. W tej sferze dzieje się sporo dobrego. jest urozmaicenie, jest pewien powiew świeżości, a są momenty że panowie ocierają się o black metal. Album jest dynamiczny, zadziorny i to się rzuca od pierwszych sekund. Gwiazdą tutaj wciąż pozostaje niemiecki King Diamond, czyli Meister Meister Cagliostro. Lata mijają, a on wciąż w znakomitej formie. Przepiękne górne rejestry w stylu Kinga i niższe takie z klimatem i urozmaiceniem. Prawdziwy majstersztyk. W muzyce Attic jest wszystko na swoim miejscu, a band rusza z miejsca w którym skończył na poprzedniej płycie.
Moją drugą miłością są horrory i jak w heavy metalu ktoś próbuje wykreować taki klimat, to dostaje dreszczy. Attic ma smykałkę do tego. Na nowym albumie klimat jeszcze bardziej został dopieszczony i pod tym względem jest to najlepszy album Niemców. Płyta nabiera takiego klimatu solowych płyt Kinga Diamonda. Samo wejście intra "
The Covenant" przyprawia o ciarki i jakoś skojarzyło mi się z ścieżką dźwiękową pierwszej części "Obecność".Co za otwarcie płyty. Melodyjnie i z pazurem band gra w energicznym "
Darkest Rites". Rasowy przebój w stylu do jakiego przyzwyczaił nas Attic. Niezwykle szybko, z pewnymi wpływami black metalu panowie grają w "
hailstorm and tempest". Sam kawałek przemyca sporo smaczków i nie jest jednowymiarowy. Nie do końca przemówił do mnie bardziej stonowany "
The Thief's Candle", który ma bardziej rockowy wydźwięk. To trochę nieco inne oblicze zespołu. Tytułowy
"Return of the witchfinder" brzmi jak zaginiony klasyk Kinga Diamonda. Sam riff, sposób pracy gitarzystów i cała konstrukcja utworu sprawiają, że przypominają się pierwsze solowe płyty Kinga. Przebłysk geniuszu. Rozbudowany i taki bardziej nastrojowy jest "
Offerings Baalberith" . Ponury, mroczny wstęp, a potem mocne wejście gitar i mamy kolejny killer na płycie. Ileż tutaj świetnych zagrywek gitarowych, wciągających solówek. Całość jest przemyślana i dojrzała. Marszowy i taki nieco epicki "
Azrael" to kolejny mocny punkt nowej płyty. Niby band nie tworzy niczego odkrywczego, ale robi to z taką pomysłowością, gracją i poszanowaniem dla Kinga, że robi to ogromne wrażenie. Sam instrumentalny "
Up in the castle" gdzie organy kościelne budują napięcie to też idealny przykład, że Attic dba o szczegóły i nie chce stworzyć marnej kopii Diamonda. Tutaj wszystko musi być spójne i przemyślane. Nie ma chybionych pomysłów. "
The Baleful Baron" to rasowy przebój i też sporo się dzieje w utworze, choć trwa tylko 5 minut. To outro jest tutaj obłędne. Na sam koniec agresywny, rozbudowany "
Synodus Horrenda", gdzie też jest kilka elementów black metalu. Mocne uderzenie na sam koniec i chyba lepiej nie można było tego podsumować. 7 minut szybko zlatuje i te 50 minut nowej muzyki Attic mija bardzo szybko. Tak to już jest, ilekroć zabawa zaczyna się rozkręcać, to trzeba zbierać zabawki i iść spać.
Kiedy po raz pierwszy raz usłyszałem Attic to się zakochałem i byłem w szoku tak świetnie można tworzyć muzykę Kinga i przy tym nie wiele odbiegając od oryginału. Ten mój szok i niedowierzanie względem tego co robi Attic wciąż trwa i tak nieustannie od 14 lat. Panowie odwalają kawał świetnej roboty. Szata graficzna, brzmienie, umiejętności muzyków, komponowanie, aranżacje, pomysły na kawałki i jeszcze ten niesamowity głos wokalisty, który jeszcze bardziej przybliża nas do twórczości Kinga Diamonda. Nowy album to kolejny ważny album w dyskografii zespołu i potwierdzenie, że Attic jeden z najciekawszych zespołów młodego pokolenia. Chwała im za to, że są i kontynuują dzieło Kinga. W końcu też wieczny żywy nie będzie, a ostatni album wydał w 2007r i zamiast tracić czas na czekanie, lepiej umilić sobie czas muzyką Attic. Tutaj nie trzeba recenzji, żeby sięgnąć po ten album. Miłego słuchania !
Ocena:
9.5/10